Z życia w Łupkowie w 2012
Po wielu wielu trudach udało się wybudować i uruchomić oczyszczalnię. Koniec z odśnieżaniem ścieżki do wychodka zimą i marznięciem gdzieniegdzie. Ale jak ze wszystkim w Bieszczadach budowa nie szła łatwo. Pogoda tutaj rządzi i przez ulewny deszcz trzeba było zakopywać ją ponownie, bo wypłynęła.
Jedna z naszych kur została kwoką i zaczęła wysiadywać jajka. Część jajek pożyczyliśmy od sąsiadki. W efekcie kwoka wysiedziała 3 pisklaki (szary to podrzutek), które chroniąc przed drapieżnikami, udało nam się odchować do dorosłości. Należy przy tym zaznaczyć, że pewnego dnia kruk, który spacerował przy studni wzbił się i przypuścił atak z powietrza na naszą kotkę Krówkę. Uniósł ją w powietrze na ok. 20 cm i wypadła mu, czmychając do domu. Podobnie jedna z kur grzebiących przed domem została poderwana przez myszołowa, ale stróżujący Rufi przepłoszył drapieżnika i kura została uratowana.
Pasieka założona wiosną powiększyła się do 5 uli. Nauczyliśmy się z Kasią łapać rójkę w czerwcu. Wrześniowe miodobranie przyniosło bardzo dużo pożytku wielokwiatowego. Miodarka do odwirowywania ramek sprawdziła się, chociaż musiała podołać blisko 100 ramkom w jedną noc. Miód udał się wyjątkowo aromatyczny.
Jesienią dary lasu częstowały nas dużymi okazami prawdziwków i częstymi wysypami grzybów: kozaków, maślaków, podgrzybków, borowików. Trzeba było zacząć je suszyć, bo zamrażarka szybko się zapełniła - a i suszonych nazbierało się mnóstwo.
Dzikie jabłonie również wyjątkowo pięknie obrodziły, zmuszając nas do zebrania 3 worków jabłek. Sok i mus jabłkowy świetnie teraz smakują.
Po upalnym lecie i ciężkiej pracy całe wakacje, konie wreszcie mają wolne. Pojedyncze jesienne eskapady pozwalają im zakosztować lepszej trawy niż tej z pastwiska. Mają czas, aby zapuścić zimowe futro i wygrzać się w ostatnich promieniach słońca.
Jesienią był też ostatni dzwonek na przygotowanie drewna na zimę. Dzięki Nieborakowi udało się nam powyciągać z potoków gałęzie i pozwozić wszystko pod dom. Przed pierwszym śniegiem zdążyliśmy także wszystko porąbać i ułożyć.
Wraz ze spadkiem temperatur wilki zaczęły dawać o sobie znać. Najpierw widoczne były liczniejsze tropy wielu osobników. Później słychać było nawoływanie się i wspólne wycie. Aż pewnego poranka o świcie udało mi się zobaczyć całą watahę podczas polowania. Sześć wilków pędzących pod górę widziałem z daleka na białym tle śniegu.
Skoro spadł pierwszy porządny śnieg, trzeba było zaprząc Nieboraka do pługu i przećwiczyć z nim odśnieżanie drogi. Z wdzięcznością wspominamy zeszłoroczną pracę Nieboraka, kiedy to obfite opady śniegu zasypały nam uaza i tylko on był wstanie poradzić sobie z odgarnięciem puchu.
Teraz pozostaje założyć narty turowe i w góry.